Kiedy grupa rówieśnicza rani – głos mamy nastolatka w spektrum
Widzę, jak bardzo mój syn pragnie przynależeć. Chce być częścią grupy, rozumianym, traktowanym poważnie. Ale nie pasuje do układanki rówieśniczej – tej pełnej niuansów, zasad, podtekstów, których on po prostu nie rozumie. Patrzę, jak się stara – i jak za każdym razem zderza się ze ścianą niezrozumienia. I jak ta ściana rośnie.
Niemal każdy ruch to mina
W relacjach nastolatków liczy się timing, ton, kontekst. Dla neurotypowych dzieci to intuicyjny język społeczny – wiedzą, co można powiedzieć, a czego nie. Umieją być ironiczne, aluzjami wykluczać innych, a jednocześnie nie zostawiać śladów. To nie są złe dzieci – to po prostu taki etap. Mój syn tak nie potrafi. Reaguje od razu. Gdy czuje się zraniony – mówi. Gdy jest zaskoczony – odpowiada. Czasem impulsywnie, czasem mocno. Nie dlatego, że chce kogoś obrazić. Dlatego, że nie zna innej formy.
To sprawia, że zostaje sam. I że często to on dostaje łatkę „problematycznego”. Bo odpowiedział. Bo był zbyt bezpośredni. Bo się zezłościł. Ale nikt nie widzi tego, co było przed tym. Nikt nie widzi tego, co czuje.
To nie tylko nasza historia
To, z czym mierzy się mój syn, nie jest jednostkowe. Badania, relacje rodziców, wypowiedzi terapeutów – wszystko to pokazuje, że dzieci w spektrum bardzo często zmagają się z trudnościami w budowaniu relacji z rówieśnikami. Czasami próbują się dopasować, ale za cenę ogromnego wysiłku i napięcia. Czasami rezygnują całkowicie. A czasami – wybuchają.
Badania wskazują, że nastolatki w spektrum mają znacząco mniej przyjaciół niż ich neurotypowi rówieśnicy. Często relacje te są jednostronne – dzieci w spektrum bardzo się starają, ale nie otrzymują w zamian tego samego. Zdarza się, że są wykorzystywane, manipulowane, nieświadome intencji innych. I cierpią.
Dlaczego to takie trudne?
Dzieci w spektrum często mają trudności z:
rozumieniem kontekstu społecznego,
odczytywaniem sygnałów niewerbalnych,
przewidywaniem intencji,
interpretacją żartów i ironii,
regulacją emocji w sytuacjach stresujących,
dostosowaniem się do zmieniających się zasad w grupie.
To wszystko powoduje, że w relacjach rówieśniczych bardzo łatwo mogą zostać niezrozumiane lub wykluczone. Zwłaszcza wtedy, gdy nie mają wokół siebie dorosłych, którzy czuwają i wspierają.
Co mówią specjaliści?
Fundacja Prodeste zwraca uwagę, że dzieci w spektrum potrzebują nie tyle terapii „poprawiającej” ich funkcjonowanie, co otoczenia, które ich widzi i rozumie. Zamiast uczyć dziecko „jak się zachowywać”, warto uczyć środowisko, jak z nim być.
Jacek Kielin, twórca podejścia relacyjno-rozwojowego, mówi wprost – dziecko zachowuje się trudniej, gdy nie jest widziane. Gdy nie czuje się bezpieczne. Gdy jego potrzeby są ignorowane.
Badania nad programem PEERS, wdrażanym w Polsce, pokazują, że dzieci w spektrum, które uczestniczyły w zajęciach rozwijających kompetencje społeczne, nie tylko poprawiały swoje umiejętności, ale także zaczynały częściej nawiązywać kontakty z rówieśnikami i budować głębsze relacje. Ale równie ważne było przygotowanie grupy – bez tego nie działa.
Relacje rówieśnicze – oczami mamy
Dlatego mój syn spotyka się z odwróceniem. Dziewczyny nie chcą z nim chodzić. Chłopaki nie chcą się z nim bawić. Czasem słyszy, że jest dziwny, że czegoś nie rozumie, że „nie ogarnia”. Bo nie dba o to, co oni. Nie skupia się na wyglądzie, nie śledzi trendów, nie filtruje swoich reakcji. Jest po prostu sobą. Autentycznym, szczerym, bez masek. A to – w świecie nastolatków – często nie przechodzi.
Zdaję sobie sprawę, że to nie jest wina tych dzieci. One grają tak, jak je nauczono. Chcą przetrwać, wpasować się, nie zostać wykluczone. I może dlatego nie widzą, że w ich świecie nie ma miejsca dla mojego syna.
A przecież on też ma swoje potrzeby. Chciałby być akceptowany. Chciałby być lubiany. Chciałby mieć kolegów, koleżanki, dziewczynę. Chciałby przeżyć swoją młodość nie w samotności, ale we wspólnocie. I boli, kiedy to wszystko nie styka. Kiedy za każdą próbą relacji czeka tylko zawód.
To nie jest tylko „trudny etap”. To coś, co zostaje na długo. Czasem na całe życie. Dlatego tak bardzo potrzebujemy wspierać dzieci jak mój syn. I wspierać te, które są wokół niego – by widziały, słyszały, rozumiały. By nie odwracały wzroku.
Nie chcę, żeby mój syn uczył się, że żeby przetrwać, trzeba się maskować. Nie chcę, żeby wierzył, że jego emocje są czymś złym. Chcę, żeby nauczył się rozpoznawać, co czuje – i mówić o tym po swojemu. Chcę, żeby wiedział, że nawet jeśli jego sposób jest inny – to nadal jest wartościowy.
Wiem, że rówieśnicy potrafią być okrutni. Ale wiem też, że potrafią być cudowni – jeśli ktoś im pokaże, jak. Jeśli szkoła nie zamiecie tematu pod dywan. Jeśli wychowawca nie powie „on musi się dostosować”. Jeśli rodzice nie będą mówili szeptem „to to dziecko z autyzmem”.
Co możemy zrobić – realnie, nie teoretycznie:
Rozmawiać z dziećmi o różnorodności – z uważnością, bez straszenia, bez etykiet.
Dawać przestrzeń emocjom – również tym trudnym. Emocja to nie zło. To informacja.
Obserwować i reagować – gdy widzimy wykluczenie, niezrozumienie, napięcie.
Włączać – nie tylko „do zabawy”, ale do rozmów, projektów, działań.
Współpracować – rodzice, nauczyciele, terapeuci. Tworzyć zespół, a nie zostawiać rodziny samej sobie.
Na zakończenie – z serca
Każdego dnia patrzę na mojego syna i widzę, ile w nim dobra. Ile siły. Ile chęci, by być po prostu sobą. Nie idealnym. Nie dopasowanym. Sobą.
I choć boli mnie to, jak często jest niezrozumiany – wiem, że jego droga też ma sens. Że nie musimy iść utartym szlakiem, żeby dojść do relacji, która daje oparcie. Że czasem jedno dziecko, jeden dorosły, jedno doświadczenie – może wszystko zmienić.
Jeśli ten tekst trafi choć do jednej osoby, która zatrzyma się na chwilę i pomyśli:
„może to dziecko nie jest niegrzeczne, tylko zagubione” – to znaczy, że warto było go napisać.
Bo każde dziecko zasługuje na to, by ktoś powiedział mu:
„Jesteś ważny. Nawet jeśli mówisz inaczej. Zwłaszcza wtedy.”
Komentarze
Prześlij komentarz